Dzisiaj Agnieszka wywołała mnie do odpowiedzi pytając: "Jak to jest z naszą wiedzą?"
Zaczęłam od wielkiego uogólnienia, że wiedza rodziców na temat używek i uzależnień jest prawie żadna. Nie chciałam jednak mówić za innych, tylko powiedzieć o sobie.
Zanim zorientowałam się, że w naszej rodzinie jest problem uzależnienia, coś tam o tym czytałam. Miałam jakieś książki, broszury, ale wiedza w nich zawarta znajdowała się wtedy, jakby poza moja percepcją. Narkomania była dla mnie suchym, teoretycznym pojęciem, zanim nie zyskała twarzy mojego własnego dziecka. Na szczęście, w całym tym nieszczęściu, od razu uznałam swoją małość wobec tego problemu. Na pierwszym spotkaniu z Agnieszką powiedziałam, że niewiele wiem o narkotykach, nie znam mechanizmów uzależnienia ani sposobów ich przełamywania. Na spotkaniach z rodzicami słuchałam, uczyłam się, a potem wprowadzałam w życie metody, które widziałam, że przynoszą efekty w życiu innych rodzin. Działałam jak automat, nie za wiele myślałam. Celem było rozpoczęcie leczenia przez mojego syna.
Mój syn, tak jak ja, niewiele wiedział na temat narkotyków, chociaż był przekonany, że jest ekspertem w tej dziedzinie. Naprawdę, to wiedział tylko tyle, ile było mu wygodnie, a konkretnie, żeby mógł spokojnie się odurzać. Widział same korzyści i żadnych strat. Taką wiedzą karmią się nasze dzieci także w Internecie. Na forach internetowych zachwalają sobie marihuanę, ale nie piszą nic o szpitalach psychiatrycznych i więzieniach, w których ostatecznie lądują. Myślą, że to przydarza się tylko innym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz